Tuesday, October 6, 2009

3:38

Tyle czasu spedzilam wczorajszego wieczoru w Chicago Lyric Opera. Wybralismy sie na pierwsze przedstawienie Fausta z Piotrem Beczala w tutulowej roli. W moim przypadku, to milosc od pierwszego wejrzenia:) Fantastyczny tenor. Doskonale przedstawienie. Piekna scenografia. Chor liczyl sobie na moje skromne oko blisko sto osob. Klebiacy sie, kolorowy tlum, doskonale glosy. Zaiste fantastyczna sprawa:). Na marginesie, musze wspomniec, ze w polonijnych mediach o obecnosci Beczaly w Chicago-echo. Cisza. No niestety, Beczala to nie Feel, a juz tym badziej nie biedny, stlamszony przez niecne sluzby Sebastian Bulecka. Kogo w koncu obchodzi opera.

No nas obchodzi. Staramy sie obejrzec co najmniej dwa, trzy przedstawienia kazdego roku, bo najczesciej naprawde warto. Czasem, kiedy mam dosc tego betonowego molocha-gigantycznej metropoli i przychodza mi rozne madre mysli o wyprowadzeniu sie w lesna glusze i na wiec daleka w pizdu, przypominam sobie, ze dostepu do kultury takiego jak w szikagowie tam nie bedzie. Bo zadna wieksza trasa koncertowa miasta tego nie omija, na teatry nie mozna narzekac. W kwestii ambitniejszego kina jest lekka kiszka, bo zaledwie kilka kin gra swiatowe nowosci i trzeba sie czasem telepac ladny kawalek drogi, zeby nieco oswiecic zacofany umysl. No, nic za darmo. Tym to sposobem jak na razie niestety nie wywialo mnie na Alaske, ani w lesne ostepy stanu Washington. Moze kiedys...

A teraz zrobie sobie 3 juz dzis kubek zielonej herbaty, w celu utrzymania glowy nad powierzchnia biurka. Niestety 3:38h zakonczylo sie o 23:15 i glowe na poduszcze polozylam dopiero rowno godzine pozniej. W taki dzien, gdy za oknem szaro-buro 5 godzin snu nie pomaga ani ani.

No comments: